Prosto z grządki, ale zgodnie z przepisami

Lokalnie i bezpośrednio, oznacza smacznie i zdrowo – zapewniają rolnicy. Świeże warzywa i owoce prosto z gospodarstwa, domowy chleb i przetwory zbożowe – coraz więcej klientów poszukuje właśnie takiej żywności. Ale mimo tego sprzedaż bezpośrednia nie rozwija się w Polsce w zawrotnym tempie.

Maria Orciuch z Konstantowa (woj. kujawsko-pomorskie) ma ponad dwusturojową pasiekę. Miód sprzedaje 26 lat, ale dopiero od trzech w sklepie. Do zakupów zachęca bogactwo produktów pszczelich na półkach oraz możliwość uzyskania bardzo dokładnej, fachowej informacji o ich walorach. O ile w zachodniej Europie przyzagrodowy sklepik to widok bardzo częsty, w Polsce niewielu rolników stosuje ten kanał sprzedaży bezpośredniej. – Najpierw trzeba było sporo zainwestować w sprzęt. Koszty były ogromne, wyposażenie jest bardzo drogie. Jednak chcieliśmy rozszerzyć naszą działalność, by jak najwięcej sprzedać w naszym sklepie. Od 2010 roku podlegamy sprzedaży bezpośredniej. To wygodne, bo nie mamy wątpliwości, że to co robimy jest dobre pod względem sanitarnym, że spełniamy wszystkie standardy – przyznaje.

Coraz większą popularnością cieszą się dostawy żywności ekologicznej do domu. Jedna z pierwszych polskich inicjatyw tego typu wystartowała w okolicach Krakowa. Kilku rolników ekologicznych, przy pomocy Międzynarodowej Koalicji Dla Ochrony Polskiej Wsi, stworzyło grupę „Urodzaj”. Zajmuje się ona przygotowywaniem paczek ze świeżymi ekoproduktami. Dostarczane są one do kilkudziesięciu odbiorców w Krakowie.

Sprzedaż bezpośrednią ułatwiają nowe technologie. Zaledwie trzy lata temu w Polsce pojawiły się mlekomaty. Największym jego atutem jest to, że zmniejsza zaangażowanie czasowe rolnika. Wiąże się jednak z koniecznością dostawy stosunkowo dużych ilości mleka oraz opłatami związanymi z instalacją i eksploatacją maszyny oraz wynajmu miejsca, na którym będzie ona zainstalowana.

Obecnie, zgodnie z obowiązującymi przepisami, w formie sprzedaży bezpośredniej, czyli bez rejestrowania działalności gospodarczej oraz opodatkowania – rolnik może sprzedać tylko wytwory tzw. produkcji pierwotnej (roślinne i zwierzęce), czyli nieprzetworzone. W praktyce oznacza to m.in. że rolnik może bezpośrednio sprzedać nabywcy mleko, ale masło i ser już nie (to byłoby już przestępstwo).

Bezpośrednio rolnicy mogą sprzedać m.in. zboże, owoce, warzywa, zioła, a także drób, zwierzęta łowne, produkty rybołówstwa, ślimaki, surowe mleko i śmietanę, produkty pszczele. Można je sprzedawać w gospodarstwach, na targowiskach oraz do sklepów czy restauracji. Roman Olszewski z Samorączek (woj. kujawsko-pomorskie) hoduje brojlery, zajmuje się ich ubojem, a potem handluje na targowiskach. Uważa, że sprzedaż bezpośrednią utrudnia mu fakt, że jest ona objęta limitami ilościowymi.

Największe problemy to limity i koszty jakie ponosimy – to nas ogranicza. Te limity wynoszą 200 sztuk tygodniowo – hodowla nie może przekraczać 10 tysięcy rocznie. Do tego musimy spełniać szereg wymogów, a te wysoko stawiają poprzeczkę m.in. pracownicy muszą mieć badania, hodowla musi być pod ścisłym nadzorem weterynarza. Są okresy, że trzeba dołożyć do tego interesu i nie jest tak różowo, choć chcielibyśmy dalej się tym zajmować – podsumowuje.

Na sprzedaż bezpośrednią zdecydowało się wielu rolników w Zachodniej Europie. W prawie każdym mieście działają bazary albo farmerzy dowożą żywność bezpośrednio do domów. W Polsce nie jest to powszechne.

– Dobre rozpropagowanie sprzedaży roślinnej ma większe szanse obecnie niż zwierzęcej, ponieważ są tu większe wymogi, a to wymaga większego nakładu środków wśród gospodarzy i nie tylko – ocenia Marta Adamowicz z Kujawsko-Pomorskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Minikowie.

By ułatwić rolnikom sprzedaż bezpośrednią, Małopolska Izba Rolnicza przeprowadziła konsultacje i weryfikację postulatów dotyczących ułatwień dla wytwórców produktów lokalnych oraz zainicjowała publiczną debatę na ten temat. Zaapelowała do Rządu o zmiany. Wskazała przykłady w takich krajach jak Francja, Węgry i Rumunia, gdzie zasady regulujące funkcjonowanie tej sprzedaży powstały w oparciu o prawodawstwo unijne. Jak czytamy w specjalnym raporcie Małopolskiej Izby Rolniczej na podstawie dokumentu opracowanego przez Fundację Partnerstwo dla Środowiska: „W wielu krajach Starej Unii, np. we Francji, istnieją odstępstwa, które dotyczą między innymi produkcji serów z niepasteryzowanego mleka oraz funkcjonowania tzw. „zbiorowych punktów sprzedaży bezpośredniej”, gdzie rolnik, który wprowadza produkty do obrotu, nie ma obowiązku realizacji sprzedaży osobiście przez cały czas jej trwania. Z punktu widzenia interesów rolników w Polsce, rozwiązania stosowane przez Węgry są bardzo interesujące i według nas, w sposób znaczący liberalizują ustawodawstwo unijne”.

Rozwój i zainteresowanie sprzedażą bezpośrednią są duże, a mogą być znacznie większe. Potencjał tkwiący w tej formie zarobkowania rolników dostrzegło także Ministerstwo Rolnictwa, które pod szyldem „Mój rynek” planuje uruchomić plan wsparcia dla targowisk w małych i średnich miejscowościach.