Intensywne opady deszczu dziesiątkują uprawy
– Straciłem minimum 40 proc. tego, co miałem na polu. Kapusta gnije, śmierdzi, ma już siwe i żółte liście, z tego to już nic nie będzie. Kto by to kupił? Ja nie odważyłbym się tego nawet sprzedać, bo zaszkodzić by komuś mogło… – przyznaje rolnik Jan Cieszyński z Broniewic.
– Najgorsze jest to, że pewnie gleba jest zanieczyszczona, bajoro mam zamiast pola. Co ja z tym mam teraz zrobić? Ani tu wjechać traktorem, ani nic zebrać nie można. A my zainwestowaliśmy, by mieć plony, a teraz mamy figę z makiem – skarży się Wojciech Cieślakowski, producent z sąsiedniej wsi.
Widok zalanych pól po ulewnych deszczach, to codzienność dla wielu rolników. Uważają, że pola są w opłakanym stanie przez przydrożne rowy, które są zarośnięte chwastami. Tymczasem w każdym Urzędzie Gminy można uzyskać informację, że rowy należą do właścicieli gruntów, na których się znajdują, bądź, jeżeli są to rowy przydrożne, do właścicieli dróg. Wojewódzki Zarząd Melioracji nie odpowiada za utrzymanie rowów. Odpowiada jedynie za utrzymanie rzek i kanałów.
O stan rowów melioracyjnych obawiają się rolnicy, którzy mają swe pola w pobliżu koryt rzek, na przykład z gminy Chełmno (woj. kujawsko-pomorskie). Jeśli intensywne opady deszczu będą długotrwałe, poziom wód może się podnieść i wtedy dojdzie do zalania kolejnych areałów. Gospodarze podkreślają, że ewentualne straty mogą być ogromne. W każdy hektar inwestują minimum 4 tysiące złotych. Tymczasem niektóre rowy nie doczekały się nawet pierwszego pokosu, który według przepisów powinien zostać przeprowadzony do 20 czerwca.
– Niektóre rowy są przeciwpowodziowe tylko teoretycznie, bo w praktyce trudno dojrzeć w nich wodę. A poziom Wisły może się niebezpiecznie podnieść! I co wtedy? Mamy ponosić tak wielkie straty jak w 2010 roku? – pyta retorycznie Stanisław Kulwicki, rolnik z Borówna. Na dodatek sytuację pogarszają bobry. Mają coraz większą powierzchnię do żerowania i dziurawią wały przeciwpowodziowe.
Straty liczą nie tylko plantatorzy, ale także sadownicy. Przez intensywne opady, owoce będą gorszej jakości, więc producenci dostaną za nie mniej pieniędzy w skupach. Sytuacja jest tym bardziej skomplikowana, że wiele drzew owocowych ucierpiało przez wiosenne przymrozki, więc są słabsze i mniej odporne na choroby i wilgoć. Najwięcej powodów do zmartwień mają producenci czereśni.
– Muszę szybko je zbierać, bo inaczej masowo pękają. I nic nie zarobię, nawet będę stratny, bo ludzi przecież muszę opłacić – przyznaje Krzysztof Klinowski, sadownik z Płochetka. Pogoda nie rozpieszcza również plantatorów truskawek. Ci jednak – na szczęście, kończą już sezon.
Autor: Maria Sikorska, „Agroregion”, TVP Bydgoszcz
Źródło: tvp.info