Ceny produktów rolno-spożywczych

 
 
 To już drugi tydzień z rzędu na paryskim parkiecie zakończony zwyżką notowań pszenicy. Ale zwyżka, wcale nie oznacza wyższych cen. Po dziennych górkach, dołkach i wahaniach, kontrakty zatoczyły kółko i wróciły do poziomów z połowy sierpnia. A jak jest na naszym podwórku? Trwa sondowanie rynku. Potencjalni nabywcy oficjalnie deklarują, że z zakupami mogą wstrzymywać się dłużej. tymczasem rolnicy grają na zwyżkę i nie przyznają, że mogą mieć kłopoty z przechowywaniem większych partii towaru.
 
 
 
 
 
 Odwrócenie trendu czy tylko chwilowe odbicie – to pokaże przyszły tydzień. Ale dyskusji nie podlega fakt, że ostatnia sesja na paryskim parkiecie przyniosła nieznaczne umocnienie się notowań rzepaku. Nieznaczne, bo rzepak droższy jest o niespełna 3 euro, co oznacza, że tona wyceniana jest na nieco ponad 320 euro. To zdaniem producentów nadal bardzo niski poziom – za niski by myśleć o większym zarobku. Podobnego zdania są krajowi producenci, którzy chociaż cieszą się ze zwyżki, to z przekąsem dodają, że niewiele zmieni ona w układzie cen na wewnętrznym rynku.
 
 
 
 Skrzydełka żegnają się z sezonem, filety z piersi wciąż trzymają cenę, mom stał się najbardziej poszukiwanym towarem na drobiowym rynku, a jakie są stawki? Największe zwyżki zanotowały towary, które dotychczas traciły najbardziej. Na tej liście znalazło się mięso mechanicznie odkostnione. Do niedawna kilogram nie przekraczał złotówki i trudno było znaleźć nabywców. Teraz maksymalne stawki zbliżają sie do 2 złotych. Kupcy są, ale towaru brakuje. Kolejka chętnych tworzy się nawet z miesięcznym wyprzedzeniem.
 
 
 
 

 Jest źle, a może być gorzej. A lista winnych obecnej sytuacji na rynku wieprzowiny coraz dłuższa. Na pierwszym planie oczywiście brak odbiorców wschodnich. Rosyjskie embargo trwa w najlepsze, a handel z Ukrainą, który miał być ratunkiem dla polskich eksporterów, nie zdaje egzaminu. Niby sprzedawać można, ale ilość dokumentów i badań, które trzeba dodatkowo wykonać skutecznie blokuje sprzedaż. Na Ukrainę wyjeżdża mniej niż jedna piąta tej ilości mięsa, którą można by wysłać, gdyby nie napięte do granic możliwości procedury. Wielu zakładom takie starania o ukraiński rynek po prostu się nie opłacają, bo musieliby podnieść ceny wieprzowiny, a na to ich zwyczajnie nie stać.

źródło: Agrobiznes; tvp.pl