Jedno wielkie zamieszanie-tak podsumowują handlowcy obecny tydzień na rynku wieprzowiny. Nikt nie wie, czy uda się sprzedać towar, czy utknie się z kolejnymi zapasami surowca. Z ustaleniem cen też jest problem. A wszystko przez brak popytu.
Styczeń zawsze jest jednym z najsłabszych miesięcy w handlu czerwonym mięsem, ale takiej „plaży” nie było już dawno. Potencjalni kontrahenci owszem są, ale chcieliby kupować znacznie taniej niż pokazują to oferty sprzedaży. Dlatego część oferentów decyduje się na obniżenie cen pewnej partii towarów, aby w przypadku, gdy pojawi się konkretny klient, pozostały surowiec sprzedać nieco drożej. Ale jeśli tym sposobem uda się wypracować kompromis, to raczej w handlu mięsami drobnymi niż szlachetnymi. Tych ostatnich nikt teraz nie kupuje, chociaż zdaniem producentów, stawki są na bardzo niskich poziomach.
Rzepak znów pokazuje siłę i odrabia straty, jakie zaczął notować od pierwszych dni grudnia ubiegłego roku. Jednak, jak potoczą się dalej jego losy – a raczej ceny – tu wiele zależy od tego, co będzie się działo z soją, bo to klasyczny system naczyń połączonych.
A ta na razie jest wciąż „rozchwytywana”. Amerykański eksport wzrósł do najwyższych poziomów od maja 2012 roku, Chińczycy robią zakupy na potęgę, starając się wynegocjować jak najlepsze ceny. W tej sytuacji zapasy kurczą się w oczach, a notowania rosną.
Kryzys na rynku drobiu widać coraz wyraźniej. Zmroziło kurczaki, zmroziło i hodowców. W dostawach są już pierwsze upadki spowodowane wyziębieniem ptaków. Tymczasem stawki za brojlery znów powróciły do poziomu, znacznie poniżej progu opłacalności.
W tym roku dobra cena obowiazywała zaledwie kilka dni, ledwo zakłady zareagowały podwyżkami już musiały ciąć cenniki. Niewielu szczęśliwców zdążyło w tym czasie odstawić kurczaki. Hodowcy, którzy stracili na poprzednich rzutach, teraz niechętnie decydują się na nowe wstawienia. Szczególnie, że równocześnie ze spadkiem cen, koszty produkcji rosną. Przy silnych mrozach wydatki na ogrzewanie idą w górę o kilkadziesiąt procent. Małe kurczaki wymagają temperatury powyżej 30 stopni. A to kosztuje, choć nie tak dużo jak wciąż drożejąca pasza. Jak by nie liczyć do produkcji teraz się dokłada. Dziś w ramach umów kontraktacyjnych tak samo jak na wolnym rynku za brojlery można dostać niewiele ponad 3 i pół złotego.
Nowy tydzień ze starymi cenami. Przeciąganie liny na mięsnym rynku trwa nadal. Hodowcy przetrzymują świnie czekając na lepsze ceny. Przetwórcy wręcz przeciwnie czekają na obniżki importowanego surowca i o krajowy żywiec nie zamierzają zabiegać. O opłacalnych cenach skupu przy kulejącym handlu nie ma co mówić.
Do punktów skupu nadal trafiają ciężkie sztuki, a to znak, że wielu hodowców jak może przesuwa termin sprzedaży. Ale to kiepski pomysł komentują przetwórcy, bo ich zdaniem w ten sposób tracą podwójnie. W międzyczasie spada nie tylko jakość odstawianych zwierząt, ale i ceny skupu. Normalnie ponad połowa kupowanych świń mieści się w normach klasy E, ponad 1/4 – tą stanowi klasa „U”, kilkanaście % „S-ka”. Zaledwie kilka % to „R-ka”. Klasy O i P prawie się nie spotyka.
Podczas, gdy na wielkich, światowych parkietach inwestorzy realizują zyski, u nas handel zbożami zapadł w zimowy sen. Styczniowego odbicia jak nie było, tak nie ma. A ceny?
Te chętniej teraz idą w dół, niż w górę, ale i tak są wciąż za mało atrakcyjne dla potencjalnych klientów. Sprzedaż pozostawia więc wiele do życzenia, trudno tez znaleźć wspólny punkt co do oczekiwań jednej i drugiej strony. Za pszenicę konsumpcyjną trzeba dziś zapłacić – w zależności od regionu kraju – około 1030 – 1040 złotych za tonę. I chociaż oferta jest o kilkadziesiąt złotych niższa, niż jeszcze w grudniu, zainteresowania nie widać. Widać za to oczekiwanie na jeszcze niższe ceny.
źródło: Agrobiznes